"Śpiewajcie, z prochów, śpiewajcie" - intymna pieśń o człowieczeństwie...
- Anika Petryna
- 20 lip 2020
- 2 minut(y) czytania

Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam podczas czytania. Czułam się, jakbym dotykała czyjejś intymności... Czy to w ogóle możliwe? Nie raz, nie dwa, ale nieustannie... To było tak namacalne, że nie byłam pewna, w którym momencie przekroczyłam tę niewidzialną granicę... I wcale nie czułam się jak intruz... Dostałam ciche przyzwolenie bohaterów powieści „Śpiewajcie, z prochów, śpiewajcie”, po to, by przysłuchać się nieustającej pieśni życia i śmierci. Wręcz doświadczyłam tego, że szara rzeczywistość przesiąknięta jest czymś niewyobrażalnym, magicznym, mistycznym co daje nadzieję ale też ją zabiera, a w tej magii kryje się proza życia, która boli, ale potrafi też działać kojąco...
Jesmyn Ward opowiada historię amerykańskiej dysfunkcyjnej rodziny, która nieustannie musi się mierzyć z demonami przeszłości. Jej losy poznajemy z perspektywy dwóch postaci: syna i matki. Oboje są bardzo pokiereszowani przez życie i pragną ratunku. Chłopiec otoczony miłością dziadków i siostry nie potrafi już przebić muru obojętności rodziców. Za to tak bardzo stara się być dobrym człowiekiem i tak bardzo mu się to udaje... Kobieta natomiast próbuje przetrwać traumę związaną ze śmiercią brata i chorobą matki odgradzając się od swoich dzieci i skupiając tylko na sobie i swoich potrzebach. A to wszystko naznaczone jest cierpieniem i prześladowaniami czarnoskórych, którym już na zawsze naznaczone i zbrukane zostało amerykańskie Południe... Powracają duchy przeszłości z ogromna siłą...

Narracja prowadzona dwutorowo i w pierwszej osobie pokazuje nam subiektywny i bardzo emocjonalny obraz rzeczywistości. W trakcie pojawia się jeszcze trzeci narrator zza światów... Mroczna i duszna atmosfera wręcz przygniata i nie pozwala złapać głębszego oddechu. Jesmyn Ward nie tylko pisze o emocjach, ona je tworzy. To niewyobrażalne z jak ogromną świadomością i delikatnością opowiada o cierpieniu... Nie potrafię wyzbyć się wrażenia, że ona widzi więcej niż normalny człowiek, a do tego potrafi ubrać w słowa to, co niewidoczne...
„Śpiewajcie, z prochów, śpiewajcie” moglibyście obierać jak cebulę z kolejnych warstw, czyli problemów w niej poruszanych, a w trakcie co jakiś czas ocieralibyście łzy. Z jednej strony mam wrażenie, że Jesmyn Ward stworzyła uniwersalną opowieść o fundamentach rodziny, miłości, tożsamości i źródłach oraz obliczu cierpienia i przemocy, a z drugiej strony jedyną w swoim rodzaju i intymną pieśń o człowieczeństwie... To już moje kolejne spotkanie z twórczością autorki i wiem, że na pewno nie ostatnie. Czytanie jej książek to dla mnie ogromne przeżycie, którego nie da się porównać z niczym innym. Na koniec chciałabym podkreślić rolę tłumacza, wg mnie Jędrzej Polak przełożył tę powieść w wielkim stylu. Zwróćcie też uwagę na projekt okładki Uli Pągowskiej, po prostu wow! Czytajcie, naprawdę warto!
Comments