"Wrony" - dlaczego dzieci nie moga liczyć na skuteczną pomoc, kiedy dzieje im się krzywda?
- Anika Petryna
- 18 gru 2020
- 3 minut(y) czytania

Już od tygodnia próbuję poukładać sobie w głowie to, co chcę napisać o książce „Wrony”. Nawet teraz zebranie myśli przychodzi mi z wielkim trudem. Po prostu nie wiem, jak wyrazić słowami ból i złość, którą czuję po jej przeczytaniu. W trakcie lektury miałam ochotę krzyczeć... Ci ludzie nie mają prawa nazywać się rodzicami! Jak mogą tak krzywdzić własną córkę!? Dlaczego dzieci są tak bezbronne wobec przemocy i tak często pozostawione same sobie?! Dlaczego system pomocy społecznej poczynając od szkoły, a kończąc na różnego rodzaju urzędach się nie sprawdza? Choć Petra Dvorakowa przedstawiła w swojej książce sytuację w Czechach, myślę, że bardzo podobnie dzieje się w wielu krajach...
Poznajemy tę historię z perspektywy dwunastoletniej Basi, która jest prześladowana fizycznie i psychicznie w swoim własnym domu oraz z perspektywy jej matki, sfrustrowanej i zapatrzonej w siebie kobiety, która życie swojej córki zamieniła w piekło niszcząc jej poczucie wartości, pozbawiając wsparcia i próbując udowadniać jej na każdym kroku, że jest nikim. Ale to jeszcze nie wszystko, bo z drugiej uwielbianej starszej córki zrobiła bierną obserwatorkę, która popiera jej działania, a z męża drugiego kata, który zamiast przemocy psychicznej stosuje fizyczną... Jedynym promykiem nadziei dla Basi staje się nauczyciel plastyki, który dostrzega jej talent i bardzo chce jej pomóc go rozwijać. Jednak czy potrafi ją uratować ze szponów własnej rodziny? Szkoła zamiast wesprzeć straszy dziewczynkę domem dziecka i konsekwencjami dla rodziców... Granie w ten sposób na uczuciach ofiary jest bezduszne i absurdalne... Bo to tak naprawdę przerzucanie odpowiedzialności z rodziców na dziecko za rozpad rodziny... Gdzie się podziała pomoc psychologiczna? Tę historię poznajemy jeszcze z trzeciej perspektywy, a mianowicie wrony, bardzo uważnej obserwatorki, która jak się okazuje dostrzega dużo więcej niż ludzie... Dzięki niej okrutna, szara rzeczywistość miesza się z magią. To ona wprowadza niezwykły klimat do tej opowieści. Sprawia, że czytelnik próbuje sięgnąć wzrokiem tam, gdzie rozum nie sięga... Tak naprawdę Basia potrzebuje właśnie tej magii, a znajduje ją w malowaniu. To sposób dziewczynki na wyrwanie się z piekła, tylko to daje jej poczucie, że coś znaczy, że może coś się zmieni. Tylko czy to wystarczy? Czy to jest ratunek dla tego dziecka?
Gula w gardle towarzyszyła mi jeszcze długo po skończeniu lektury. Ta książka tak bardzo boli, tak bardzo zmusza do wyjścia ze swojej strefy komfortu. Ani przez chwilę nie miałam wątpliwości, że muszę to zrobić. Przeczuwając, że nie będzie żadnej nagrody, że pstryknięcie palcem w tym przypadku nie zadziała, że nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji, brnęłam dalej strona po stronie... Nie mogłam się oderwać... Pewnie niektórzy zarzucą tej książce, że właściwie autorka nie zaproponowała tutaj żadnego sensownego rozwiązania, że jej bohaterka również przez nią została pozostawiona sama sobie. Ja się z tym nie zgadzam, bo tak jak czeska pisarka Petra Dvorakowa mam świadomość, że życie jest często naprawdę okrutne i nie da się wszystkich uratować, choćby się bardzo chciało. Nie żyjemy w idealnym świecie, gdzie jeden drugiego wspiera, że każdy zareaguje na krzywdę innego człowieka, że pomoc zawsze nadejdzie w odpowiednim momencie... To tak nie działa... Gdyby tak było cóż, „Wrony” nigdy by nie powstały... Lektura tej książki jest jak wymierzenie mocnego policzka każdemu z nas... My dorośli wszyscy jesteśmy winni, bo tworzymy ten system, który nie zdaje egzaminu. Basia jest jego ofiarą. Jej historia jest jedną z wielu...
PS To moje kolejne, bardzo udane spotkanie z prozą czeską. Kocham tę okładkę, dla mnie jedna z piękniejszych, jakie widziałam w tym roku! Jesli chodzi o tłumaczenie, Mirosław Śmigielski spisał się doskonale!
Comments