top of page

"Wichrowe Wzgórza" - tej książki w ogóle nie można nazwać romansem wszech czasów...

  • Zdjęcie autora: Anika Petryna
    Anika Petryna
  • 2 kwi 2021
  • 3 minut(y) czytania

„Wichrowe Wzgórza” romansem wszech czasów? Przecież tej książki wg mnie i pewnie wielu osób, w ogóle nie można umieścić w tej kategorii. Jesteście zdziwieni tym, co napisałam? Śmiejecie się, bo już macie za sobą lekturę tej pozycji i już od dawna o tym wiecie? Cóż, kiedy po nią sięgałam, byłam przygotowana na „żar i płomień”, na opisy „gorącego uczucia” łączącego głównych bohaterów, na romantyzm w najlepszym wydaniu! Przewracałam kolejne strony z coraz większym niedowierzaniem. I to nie tak, że jestem z tego powodu zawiedziona. Nic z tych rzeczy, bo nie należę do miłośników romansów, romantyczne uniesienia w literaturze są kompletnie nie dla mnie. Czy w takim razie nie powinnam się ucieszyć, że tego wszystkiego nie znalazłam? Po części pewnie tak jest, jednak pojawił się inny problem, właściwie jeszcze gorszy. Zupełnie nie mogłam się odnaleźć w stworzonym przez Emily Bronte „toksycznym światku”, bo poziom absurdu w intrygach sięgnął zenitu. Dla mnie to było zło w wydaniu wręcz groteskowym. Nie w takim sensie, że byłam rozbawiona, raczej w takim, że przewracałam oczami z niedowierzaniem. Trudno było mi nawet dostrzec tragizm, który dotyczył większości bohaterów, bo ich zachowania i motywy działań strasznie mnie denerwowały i nie potrafiłam ich zrozumieć. Ta książka to dla mnie żonglowanie toksycznością w relacjach międzyludzkich. W końcu wszystkie piłeczki upadają na podłogę i wszyscy przegrywają. A może jednak ktoś mimo wszystko może czuć się wygranym? Zakończenie na to wskazuje, ale w moim przekonaniu nie.


Przyznam, że jestem zaskoczona brakiem poetyckości w tej książce, nie znalazłam tutaj poruszających, pięknych, rozbudowanych zdań. W ogóle sposób narracji wydał mi się bardzo „toporny”, kompletnie nie umiałam się w nim odnaleźć. Wiele się dzieje, a jednak wszystko było dla mnie jakieś takie chaotyczne, jak fragmenty układanki, które do siebie nie pasują. Same postaci przedstawione wręcz karykaturalnie i to uważam na plus, bo faktycznie nie można obok nich przejść obojętnie. Ale sama historia mnie nie porwała, choć przecież powinna. Frustracje, namiętności, toksyczne emocje to wszystko powinno tu wręcz buzować. A właściwie się rozmywa... Tak jak przemyślenia na temat tej książki... Mimo wszystko cieszę się, że ją przeczytałam, bo jednak należy do klasyki literatury, a to dobry argument, by po nią sięgnąć. Spróbujcie swoich sił i sami się przekonajcie, nawet jeśli mielibyście ją porzucić. A może właśnie będzie zupełnie odrotnie i naprawdę się zachwycicie.


Napiszę jeszcze o samym wydaniu, bo to prawdziwa gratka dla moli książkowy i „srok okładkowych”. Musicie wiedzieć, że nakładem Wydawnictwa Świat Książki ukazała się piękna, limitowana edycja klasyków literatury, która w tym momencie obejmuje już sześć tytułów, ale będzie się powiększać o nowe. Czyż nie są po prostu cudowne?! Najbardziej przekonały mnie motywy roślinne i aksamitna w dotyku okładka! Na pewno będę kompletować całą serię!



Cieszę się, że miałam okazję wziąć udział w Klubie Książki zorganizowanym przez Dianę z bloga Bardziej Lubię Książki Niż Ludzi, bo mogłam m.in. poznać też zdanie osoby, która zachwyciła się „Wichrowymi Wzgórzami” i to było dla mnie coś niezwykłego i bardzo pouczającego. Padło między innymi takie zdanie, że toksyczność emocji w tej książce jest dokładnie taka sama jak współcześnie i to między innymi sprawia, że jest ponadczasowa. Faktycznie, trudno się z tym nie zgodzić. W ogóle polecam Wam wziąć udział w takim spotkaniu, bo inny punkt widzenia daje do myślenia, bo rozmowa często naprowadza na „odpowiedni tor”. Uczymy się też szanować czyjeś zdanie, ale mamy również okazję bronić swoich argumentów. Oczywiście nie za wszelką cenę. Na tym polega piękno literatury, że każdy odbiera ją na swój sposób i ma do tego prawo.

 
 
 

Comments


bottom of page