top of page
  • Zdjęcie autoraAnika Petryna

"W drogę" - potrzebowałam czegoś więcej, by dać się porwać w tę wydawałoby się zwariowaną podróż...


Pamiętam, jak w tamtym roku zachwycałam się książką „Zamiana” Beth O’Leary, która z jednej strony ubawiła mnie do łez, a z drugiej naprawdę wzruszyła. Pisałam wtedy, że nie jestem specjalistą i niezbyt często czytam „ lekkie” pozycje, ale jeśli już po nie sięgam, to chciałabym trafiać na właśnie takie. Dlatego kiedy „zabierałam się” za nową powieść tej autorki, byłam przekonana, że to będzie tzw. „pewniak”, a przynajmniej miałam taką nadzieję. Cóż, nie zawsze jest tak, jakbyśmy chcieli. Niestety, tym razem nie było już wzruszeń ani zachwytu. Chyba nie potrafię właściwie wskazać dokładnie tego, co nie „zagrało”. Nie chcę też jednoznacznie stwierdzać, że to była zła książka. W mojej ocenie jest po prostu „poprawna” i myślę, że wiele osób będzie się z nią dobrze bawić, natomiast ja chciałam jak najszybciej „dobiec do mety”. I choć cała historia miała takie momenty, przy których mogłabym się „zatrzymać na dłużej”, to tak się nie stało.


Wyprawa na ślub przyjaciółki okazała się dla Addie, jej siostry i pewnego znajomego z Facebooka wyjątkowo pechowa. Po drodze dochodzi do stłuczki z mercedesem, za którego kierownicą siedzi były chłopak Addie oraz jego przyjaciel, którzy również zmierzali na tę samą uroczystość. Wszyscy zmuszeni są wsiąść do jednego auta, a wspólna podróż okaże się dla każdego z nich wyjątkowo emocjonująca i nie zawsze przyjemna. Całą opowieść poznajemy z perspektywy dwóch osób, czyli Addie i Dylana, którzy również wracają do przeszłości, więc mamy okazję prześledzić ich losy i dowiedzieć się, dlaczego ich związek się rozpadł.


Wydaje mi się, że całą zabawę zepsuł mi jeden z głównych bohaterów, a mam na myśli Dylana, który był tak męczący i po prostu nudny, dlatego sprawił, że właściwie chciałam jak najszybciej skończyć tę książkę. Zazwyczaj tzw. denerwujące postaci działają na korzyść danej pozycji, bo wtedy mimo wszystko jest dla mnie jakaś, wywołuje emocje, tylko że tutaj chyba najbardziej męczyła mnie nijakość i nieporadność głównego bohatera. Nie miałam ochoty czytać o nim. Na szczęście Addie i przyjaciel Dylana uratowali tę historię, bo nie byli statyczni, zastanawiałam się dlaczego postępują tak a nie inaczej, targały nimi emocje i można było to poczuć. Również drugoplanowe postaci oferują „kilka smaczków”, ale to wciąż było dla mnie za mało, by dać się porwać w tę wydawałoby się zwariowaną podróż. Jak widzicie nie „przekreślam” tej książki, myślę też, że fani literatury obyczajowej mogą tutaj znaleźć wiele dobrego. Musicie sami się przekonać, czy to coś dla Was.


Dziękuję Wydawnictwu Albatros za egzemplarz do recenzji!

4 wyświetlenia0 komentarzy
bottom of page