top of page
  • Zdjęcie autoraAnika Petryna

"Tylko matka" - zdążyłam już zatęsknić za wyspą Barroy...


Już nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie wrócę na wyspę Barroy. Zatęskniłam za tym mikroświatem, w którym wszystko ma swój czas i swoje miejsce, gdzie życie płynie nieśpiesznie, tak jakby się wahało zaburzyć ten wszechogarniający spokój, a kiedy zdarzają się jednak sztormy, te miotające wiatrem i te życiowe, dosłownie wirują emocje. Brakowało mi też Ingrid, bo Roy Jacobsen wykreował niezwykłą bohaterkę, którą kocha się od pierwszych stron za jej wrażliwość, silny charakter, dobroć i niekończącą się wiarę w ludzi i lepsze jutro, która błyszczy na tle innych, która swoją wewnętrzną siłą i niezłomnością mogłaby obdarować kilka osób, która zadziwia swoją mądrością życiową, wreszcie taką, której po prostu nie da się zapomnieć. „Tylko matka” to już czwarta część cyklu Ingrid Barroy, tym razem główna bohaterka tak jak cała Norwegia zmaga się ze skutkami wojny i odnajduje sens życia w byciu matką w bardzo głębokim znaczeniu tego słowa, gdyż otacza opieką właściwie wszystkich mieszkańców wyspy nie tylko dzieci, a szczególnie przygarniętego, osieroconego chłopca.


Mam wrażenie, że wraz z Royem Jacobsenem zatoczyłam koło, bo ta część jest najbardziej podobna do tej pierwszej, bo znów trzeba wsłuchiwać się w ciszę, zamiast podążać za krzykiem. Do tej pory wraz z kolejnymi częściami akcja nabierała tempa, w trzeciej wyspa została pozostawiona w tyle i podążałam za główną bohaterką, doświadczając wraz z nią trudów drogi łącznie z bólem i cierpieniem czasu wojny. A teraz wreszcie nastąpił wielki powrót na wyspę i znów pojawiła się cudowna intymność i pięknie rozbrzmiewa zwyczajność życia, choć niestety w tle słychać powojenne echo, które jeszcze długo nie da o sobie zapomnieć.


Jestem wdzięczna autorowi za to, że dał mi pole do własnych przemyśleń i interpretacji. Między słowami pozostawił uchyloną furtkę. Jego proza otuliła mnie magią i pozwoliła poczuć się bezpiecznie. To czwarte spotkanie było jak długo wyczekiwany powrót do domu.


Każdy z nas ma swoje własne miejsce na świecie. Niektórzy muszą go szukać dłużej, inni wiedzą i czują właściwie już od urodzenia, gdzie przynależą. Wyspa Barroy jest dla Ingrid wszystkim, jest miłością jej życia, zazdroszczę jej tego i jestem wdzięczna, że pozwoliła mi się na niej rozgościć. Muszę przyznać, że z każdą kolejną częścią i z każdą kolejną stroną czułam niepokój, że przyjdzie trudny moment pożegnania. Czy to był już ten ostatni raz? Czy jeszcze wrócę na wyspę Barroy? Kto wie….


Dziękuję Wydawnictwu Poznańskie za egzemplarz do recenzji!

5 wyświetleń0 komentarzy
bottom of page