"Szczygieł" - arcydzieło i magia, tylko tyle chcę napisać
- Anika Petryna
- 30 sty 2020
- 3 minut(y) czytania

„Szczygieł” to pierwsza książka, która, miałam wrażenie, jest dla mnie poza zasięgiem. Bałam się, że jako czytelnik nie sprostam. Nie umiem tego do końca wytłumaczyć, ale mam nadzieję, że wiecie co mam na myśli. Znacie to uczucie? Tym bardziej cieszę się, że tak mocno się myliłam. Już od pierwszych stron zadawałam sobie pytanie, dlaczego tak długo czekałam. Skąd był we mnie ten lęk. A może dobrze się stało, bo dojrzałam do tej chwili? To był ten właśnie moment, kiedy mogłam wyciągnąć z niej dla siebie jak najwięcej? Życie pisze różne scenariusze, już nie raz się o tym przekonałam. :)
Ta powieść jest wielowymiarowa. Pod kolejną warstwą kryje się następna i następna i zastanawiam się, czy tak naprawdę udało mi się odkryć je wszystkie. Chciałabym bardzo wierzyć, że tak. Ta książką to tak właściwie próba znalezienia odpowiedzi na wiele pytań, dotyczących różnych aspektów życia i jego sensu. Towarzyszymy głównemu bohaterowi Theo w jego dorastaniu, w jego swoistej podróży w głąb siebie. Razem z nim, a także obserwując jego losy, zadajemy sobie wiele pytań. Czy jesteśmy w stanie zmienić swoje przeznaczenie? Czy nasze dobre działania mogą w ostateczności prowadzić do czegoś złego i odwrotnie ? Czy nasze życie, jako dorosłych ludzi jest wynikiem tego, jak wyglądało nasze dzieciństwo? Co się dzieje, gdy człowiek w pewien sposób traci swoje dzieciństwo, ze względu na tragiczne wydarzenia - utratę rodzica? Jak środowisko w którym żyjemy determinuje nasze życie? Czy podświadomie dążymy do swoistej katastrofy i odpychamy pomocne dłonie? Wiele wniosków, które wyciągnęłam podczas czytania mocno mną wstrząsnęło. Dostrzegłam w tej książce magię życia, a to najlepsze, co mogło mi się przytrafić...
„Albowiem między „rzeczywistością” z jednej strony a punktem, gdzie umysł styka się z rzeczywistością, istnieje strefa pośrednia, tęczowa krawędź, gdzie rodzi się piękno, gdzie dwie zupełnie różne powierzchnie mieszają się i stapiają, przynosząc coś, czego nie jest w stanie dać życie: w tej przestrzeni mieści się cała sztuka i magia. I – twierdziłbym też – cała miłość”.
Jakże wiele emocji towarzyszyło mi podczas czytania. Tak ogromny zachwyt nie budziła we mnie już dawno żadna książka. Donna Tartt w niesamowity sposób pisze o sztuce . Tak mądrze, tak urzekająco. „Mimo wszystko, gdy masz do czynienia z prawdziwym wielkim dziełem, jest tak, jakbyś odczuwał wstrząs, dotykają końca przewodu. Nieważne, jak często go dotykasz ani ilu ludzi wcześniej zrobiło to przed tobą. To ten sam przewód. Który spadł z jakiegoś wyższego poziomu życia. Wciąż ma w sobie ten ładunek”.

Autorka wzbudziła we mnie fascynację tytułowym Szczygłem. Obrazem, który od teraz mam w swojej głowie, który po prostu widzę oczami duszy, który został opisany w tak plastyczny sposób, tak emocjonalnie, z taką miłością i zachwytem, który stanowi piękny filar tej książki. Tym autorka skradła moje serce...
„ Zrobiłem krok do tyłu, żeby mieć lepszy widok. To małe stworzonko zostało ukazane w sposób bezpośredni i rzeczowy, bez żadnego sentymentalizmu; i coś w sposobie, w jaki złożył skrzydełka, starannie i płasko, jego bystrość i czujne, uważne spojrzenie przywiodły mi na myśl zdjęcia mamy z czasów, gdy była małą dziewczynką: szczygiełek z ciemną czapeczką i nieruchomym spojrzeniem”.
„Jest tylko leciutkie bicie serca i samotność, jasna słoneczna ściana i poczucie, że nie ma ucieczki. Czas, który nie płynie, czas, którego nie można nazwać czasem. I uwięziony w sercu światła: mały więzień, nieruchomy”.
Zaczęłam w zupełnie inny sposób myśleć o antykach. Do tej pory wcale nie widziałam w nich niezwykłości. Nie wiem dlaczego. Mówi się, że w starych meblach można dostrzec duszę i ja czuję się jak totalna ignorantka, że byłam taka ślepa. Chciałabym kiedyś być świadkiem renowacji. Być blisko tego odkrywania duszy. Tak bardzo poruszył mnie ten fragment o pracy renowatora. „Jego rewirem (jak to określał) był warsztat, a raczej „szpital”, gdzie w kolejce do zabiegów czekały okaleczone krzesła i stoły. Niczym ogrodnika pochłoniętego cieplarnianymi okazami, strzepującego mszyce z listków poszczególnych roślin, zajmowały go faktury i usłojenia poszczególnych mebli, ukryte szuflady, blizny i detale”. Być może to absurdalne, co teraz napiszę, ale myślę, że dla mnie „Szczygieł” to książka tego roku. Wiem, że jest styczeń, ale już dawno nie miałam do czynienia z takim arcydziełem. Tak, nie boję się użyć tego słowa. A z drugiej strony chciałabym, żeby ten rok obfitował w wiele takich pozycji... Nie wiem co miałabym jeszcze napisać. Arcydzieło i magia, te dwa słowa przychodzą mi do głowy. Nie napiszę już nic więcej, bo czasem lepiej jest milczeć, bo to może powiedzieć dużo więcej.
Comments