top of page
  • Zdjęcie autoraAnika Petryna

"NOrWAY. Półdzienniki z emigracji" - brzydkie, depresyjne, wręcz karykaturalne oblicze emigrantów...


„NorWay. Półdzienniki z emigracji” to książka, która odsłania brzydkie, depresyjne, czasem wręcz prostackie i karykaturalne oblicze polskich emigrantów w Norwegii. Mamy tutaj do czynienia z luźnymi zapiskami Piotra Mikołajczyka, który opisuje swoją trzyletnią zarobkową emigrację, skupiając się jednocześnie na historiach spotykanych tam rodaków, które pokazują, że marzenia o krainie mlekiem i miodem płynącej szybko zostały zniszczone przez szarą rzeczywistość. W życiu nie ma nic za darmo, często trzeba wiele poświęcić dla wizji lepszego życia, która często w ostateczności okazuje się jedynie złudzeniem. Pogoń za pieniądzem i szukanie zapomnienia w zdradach i alkoholu stają się niejednokrotnie powodem wielkiej życiowej porażki, z której wielu nawet do końca nie zdaje sobie sprawy. I może tak jest lepiej. Niektórzy natomiast wykorzystują swoją szansę na wyjście z dołka dzięki ciężkiej pracy i przyszłościowemu myśleniu i tak jest nie tylko w przypadku autora. Norwegia miała być dla niego jedynie przystankiem w drodze, a myślę, że stała się czymś więcej, bo jego książka utrzymana jest w dosyć nostalgicznym tonie i można wyczuć pewnego rodzaju przywiązanie do kraju, który przyjął go takim, jaki jest, ze wszystkimi problemami i dał możliwość uporania się z wieloma z nich.


Piotr Mikołajczak jest świetnym obserwatorem rzeczywistości i potrafi bardzo celnie podsumować czy zripostować różnego rodzaju zachowania ludzi. Podoba mi się jego otwartość i umiejętność słuchania, jak również ostrożność i powściągliwość w ferowaniu wyroków. Natomiast zabrakło mi tutaj głębszego potraktowania tematu emigracji, dobrze byłoby też poznać punkt widzenia Norwegów, co dałoby szerszy kontekst. Emigranci zostali jakby zawieszeni w próżni, nie widać było do końca w jakim kraju się znajdują, tak to odczułam. Dla mnie zdecydowanie za mało w tej książce jest po prostu Norwegii, którą udało mi się dojrzeć jedynie w poetyckich „wstawkach” podkreślających jej piękno i wyrażających zachwyt niepowtarzalnym klimatem. Niewiele tutaj konkretów. Jednak wynika to zapewne z samej formy i narracji, bo mamy do czynienia przecież z dziennikiem, luźnymi zapiskami, więc być może oczekuje cech reportażu tam, gdzie nie może być o tym mowy.


Musicie sami sprawdzić, czy to coś dla Was. Tak jak byłam zachwycona inną książką tego autora i Bereniki Lenard: „Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii”, tak tutaj mam dosyć mieszane uczucia. Czytało mi się tę pozycję dobrze, bo Piotr Mikołajczak ma naprawdę lekkie pióro, ale nie sprowokował mnie do głębszych przemyśleń, a tego oczekiwałam. Przekonajcie się sami, być może wyciągniecie z niej znacznie więcej.


Dziękuję Wydawnictwu Otwarte za egzemplarz do recenzji!

14 wyświetleń0 komentarzy
bottom of page