top of page
  • Zdjęcie autoraAnika Petryna

"Firefly Lane" - dla wszystkich tych, którzy zaczytują się w słodko-gorzkich historiach


Przyjaźń na całe życie? Kto z Was ma taką przyjaciółkę czy przyjaciela, którzy są z Wami „od zawsze” na dobre i na złe? A może macie to szczęście, że jest ich nawet więcej i tworzycie zgraną paczkę, idąc przez życie razem? Myślę, że taka relacja jest najlepszym, co może nas spotkać. Świadomość, że mamy blisko siebie kogoś, kto nas dobrze zna, kto pomoże, kto wysłucha, kto skrytykuje i potrząśnie nami, kiedy trzeba, nie raz doda nam skrzydeł i „uratuje życie”. O przyjaciółkach na zawsze opowiada najnowsza książka „Firefly Lane” znanej na pewno wszystkim Kristin Hannah. Jak widać na załączonym obrazku na jej podstawie powstał też serial Netflix, który swoją premierę będzie miał w lutym. Już od Was zależy, czy najpierw przeczytacie książkę, czy obejrzycie film.


Muszę przyznać, że Kristin Hannah stworzyła historię wręcz idealną, by ją zekranizować. Dwie zupełnie różne osobowości, z odmiennych środowisk, które właściwie nie mają ze sobą nic wspólnego nagle trafiają na siebie i zawiązuje się między nimi nić porozumienia, która przeradza się w przyjaźń na zawsze. Nie jest to idealna relacja, ma wiele wzlotów i upadków. Tully, to przebojowa zdobywczyni świata, a mówiąc dosadniej „karierowiczka”. Kate to „szara myszka”, która na pierwszym miejscu stawia rodzinę i to jej chce poświęcić swoje życie. Wydawałoby się, ze tak niewiele je łączy, a jednak ich relacja trwa. W tle pobrzmiewają kolejno lata 70-te, 80-te, 90-te, aż w końcu nowe tysiąclecie. Musze przyznać, ze tło jest niezwykle barwne.


Mam bardzo mieszane uczucia, co do tej książki. Na pewno jest to świetne czytadło obyczajowe. Faktycznie można się rozpędzić i przeczytać te 600 stron właściwie w dwa dni. A sami widzicie, że to niezła cegiełka. Nie raz się uśmiechnęłam, ale tez przewróciłam oczami. Przyznam, że ostatni rozdział choć rozwój wypadków był dosyć schematyczny, sprawił, że się wzruszyłam. Natomiast nie udało mi się z niej wyciągnąć zbyt wiele wartościowej treści. Takiej, która skłoniłaby mnie do refleksji, zapadła mocno w pamięć, była w jakikolwiek sposób odkrywcza. Sama relacja Tully i Kate wydała mi się w dużej mierze niezdrowa, czasem wręcz toksyczna, przede wszystkim ze względu na zbyt dużą dominację jednej nad drugą. Nie potrafię pojąć gloryfikowania takiej przyjaźni. No ale w tym momencie to już zupełnie subiektywne odczucia.


To moje drugie spotkanie z twórczością Kristin Hannah. „Słowik” naprawdę mnie poruszył. Uważam, że oferuje wiele wartościowej treści. Natomiast „Firefly lane” pozwoliła mi po prostu „złapać oddech”. Bawiłam się bardzo dobrze, pędząc przez kolejne strony. Choć szkoda, że nie musiałam robić przystanków na przemyślenia. Polecam wszystkim tym, którzy zaczytują się w słodko-gorzkich historiach. Jestem ciekawa serialu, więc na pewno obejrzę.


Dziękuję Wydawnictwu Świat Książki za egzemplarz do recenzji!


PS Nie potrafię zrozumieć fenomenu filmowych okładek. Po prostu nie lubię!

9 wyświetleń0 komentarzy
bottom of page