top of page
  • Zdjęcie autoraAnika Petryna

"Cała wstecz" - kiedy trzeba zostawić przeszłość dla teraźniejszości


Utrata mamy to najgorsze, co może spotkać dziecko. Przepracowanie żałoby i traumy trwa latami. Tęsknota za czymś, co się na zawsze utraciło, jest często nie do zniesienia. Tak też jest w przypadku głównej bohaterki książki „Cała wstecz” angielskiej pisarki Helen Fisher. Faye, której mama zmarła, gdy ta miała zaledwie 8 lat, nadal jako już dorosła kobieta, która ma rodzinę i dzieci, nie potrafi pogodzić się ze stratą. Kiedy nagle w dziwnych okolicznościach przenosi się do przeszłości i ma możliwość znów spotkać swoją matkę, jej świat wywraca się do góry nogami. Jak się pewnie domyślacie wyniknie z tego wszystkiego wiele zaskakujących sytuacji, a główna bohaterka będzie musiała niejednokrotnie dokonać trudnych wyborów.


Myślę, że ta historia miała ogromny potencjał, który niestety nie został wykorzystany przez Helen Fisher. Nie liczyłam na nic odkrywczego, jedynie na chwile wzruszenia i złapanie oddechu. Czasem to wystarczy i nie trzeba nic więcej. I choć to drugie się udało, bo nie musiałam się mocno angażować, to jednak chyba właśnie przez to zabrakło „guli w gardle”, której właściwie cały czas się spodziewałam. To była strasznie urywana narracja. Miałam wrażenie, że mam tu do czynienia z wieloma niepasującymi elementami różnych układanek. Co ciekawe, oddzielnie robiły na mnie wrażenie, ale razem traciły sens i głębię. Tak się składa, że najlepsze momenty w ogóle nie dotyczyły relacji głównej bohaterki z matką, tylko postaci drugoplanowej, czyli niewidomego Louisa. Bardzo podobał mi się jego wątek, to w jaki sposób ten bohater został pokazany i z jakimi wyzwaniami musiał się mierzyć na co dzień. Pada kilka ważnych słów, które osobie widzącej powinny dać do myślenia. Niestety, był to tylko wątek poboczny, nad czym bardzo ubolewam. W tym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że większe wrażenie zrobiły na mnie postaci drugoplanowe niż sama Faye i może właśnie dlatego nie potrafiłam się wgryźć w tę historię...


Jest też w tej książce coś fajnego i oryginalnego. Główna bohaterka kilka razy zwraca się bezpośrednio do czytelnika, co mnie osobiście zaintrygowało i bardzo mi się spodobało, bo rzadko się zdarza coś takiego. Helen Fisher świetnie sobie wymyśliła sposób podróżowania w czasie. I jeszcze samo zakończenie wg mnie było genialne. Gdyby ta historia była cały czas taka, jak jej finał, to teraz bym się naprawdę zachwycała.


Ta książka do mnie nie trafiła, ale być może z Wami będzie zupełnie inaczej. Tak jak pisałam, było kilka rzeczy, które w niej doceniam, ale całość nie skradła mojego serca. Myślę, że jako wakacyjna, niezobowiązująca lektura pewnie się sprawdzi. Na koniec chciałabym jeszcze zwrócić uwagę na piękny, minimalistyczny projekt okładki, który naprawdę skradł moje serce.


Dziękuje Wydawnictwu Prószyński i S-ka za egzemplarz do recenzji!

7 wyświetleń0 komentarzy
bottom of page